go wniosła i z równym impetem jak wpierw w kupę śniegu, na mocno rozgrzanej blasze posadziła.
Zasyczało w koło chłopaka koszulątko, gorącą parą odeszło, a dzieciak przeraźliwie wrzasnął.
Wtedy podniosła się jasnowłosa Ulina, fartuch swój pod dzieciaka podłożyła, na bok go podsunęła nieco, a sięgnąwszy na półkę pod garnek, skórkę chleba odłamała i w rękę chłopakowi wsadziła. Poczem podeszła do stołu, owe uszkodzone bochny zarównała, żar z upalonego pieca wygarnęła i do sadzania chleba się zabrała. Czyniła zaś to wszystko z powolnymi, trochę ciężkimi ruchami, a nie przemówiwszy ani słowa, tylko parę razy na wesołego Jędrka wejrzawszy, który, gwiżdżąc przez zęby, oczyma za nią wodził i w takt oddalającemu się już teraz bębnowi przytupywał po ubitej z gliny podłodze.
Uspokoił się dzieciak i chciwie chleb gryźć począł, ale, że go nagłe ciepło gorącym duchem obeszło i bardzo zmorzyło, więc jak siedział z ona skórką w piąstce, tak się raz i drugi zakiwał, poczem zwiesiwszy konopiastą główkę na sterczącą z pod chustki brzuszynę, zasnął.
W kuchni tymczasem zmrok zapadł, a Je-
Strona:Moi znajomi.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.