z rozpaczy, ponieważ dama, którą miał gładysz ze Szkatuły poślubić, była jego bohdanką. Naturalnie, że mu topienie się owo wyperswadowano, a sam książę Poniatowski przysiągł, jako, póki on żyje, na małżeństwo żadnej z dam swoich z nikczemnymi Szkatulakami nie zezwoli, poczem udobruchanego Juliusza wsadzono między mdlejące i spazmujące w pudełku od cygar damy, żeby przynajmniej z tej strony był spokój.
W Szkatule za to działo się o wiele gorzej, a od krzyków, jakie tam wyprawiały damy, rada wojenna poprostu traciła głowę.
Nareszcie uciszyło się wszystko około południa, a na pół drogi pomiędzy Szkatułą a Framugą wystąpiło czterech heroldów, po dwóch z każdej strony. Tu dopiero się rozpoczął homeryczny wstęp do walki. Heroldowie ci bowiem byli to najbardziej języczni i najwprawniejsi w przeróżne drażniące zaczepki, przedstawiciele obydwu obozów. Zarzuty, przycinki, repliki, wymówki, posypały się gradem. Przypomniano sobie powody do uraz i sporów od dziada, pradziada. Jeszcze jeden nie skończył, już drugi zaczynał, ale słuszność przyznać każe, iż chociaż argumenty Framużaków zasadniejsze się być zdawały, celniej przecież niemi strze-
Strona:Moi znajomi.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.