Szlachcianką była i miała brata księdzem.
To jej dawało pewne przywileje. Niewielkie, ale dawało. Przedewszystkiem siadała do stołu; na szarym wprawdzie końcu i głównie dla utrzymania pomiędzy dziećmi rygoru, ale siadała. Powtóre, ojciec mówił jej: «panno Kowalska», a kucharka i pokojówka «paniuńciu»; wreszcie stróż, Paweł, któremu dziecko trzymała do chrztu, całował ją w rękę.
O, jakże pamiętam te ręce! Szczupłe były, zwiędłe, spracowane, siecią sinawych żył nabiegłe, mające na dłoniach odciski od prasowania a na palcach ślady licznych zakłóć igłą, stwardnienia od naparstka i nożyczek. Dziś jeszcze widzę te biedne ciemne ręce, które mnie codzień myły, czesały, obuwały, zachowując zawsze jakiś układ skulony, jakby się już nigdy swobodnie rozprostować nie mogły. Lewą wszakże mniej znałam niż prawą.
Strona:Moi znajomi.djvu/283
Ta strona została uwierzytelniona.