wyginany, z karniolowem, nawpół wyłupanem denkiem, naparstek, nawłóczyła nawet igłę, ale nie cerowała, tylko podparłszy ręką głowę, wpatrywała się z rozrzewnieniem w «księdza brata».
Był to młodzieńczyk wysoki, smagły, o białych i rumianych policzkach, z niepomiernie dużemi uszami, któremi ruszał, jak królik, gryząc bułkę z kawą. Te uszy wprawiały mnie w szczególny podziw.
Anusia, znacznie starsza, wychowała sama «księdza brata» własną swoją ciężką pracą; był on jej chlubą i ostatnią sierocego życia nadzieją. Gdy nie przychodził dni kilka, twarz jej pożółkła jeszcze się żółciejszą stawała, szare jej oczy jeszcze nieruchomiej patrzyły przed siebie, a lekkie znaki po ospie zdawały się pogłębiać na szczupłych jej policzkach. «Jaśka» też wtedy ani rusz, a nawet igły z bawełną. Dopiero gdy się «ksiądz brat» zjawił, wpadaliśmy wszyscy w wyborny humor. Anusia była młoda, ładna, i wcale, ale to wcale nie dziobata; wszystko też można było w dniu takim wyprosić u niej. Wtedy to w zadziwiający sposób wypróżniała się szuflada z «gałgankami», a «Jasiek» bywał gwałtownie huśtany, forsownie karmiony, przewijany i usypiany wreszcie w kąciku na ziemi, między piecem a Anusinym kuferkiem.
Strona:Moi znajomi.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.