Strona:Moi znajomi.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy nadeszła szara godzina, Anusia opowiadała nam «bajki». Właściwie mówiąc, nie były to bajki, tylko «żywoty Swiętych»; ale ponieważ wyraz «bajka» oznaczał w naszem pojęciu wszystko, co się opowiadało i było zajmującem, nazywaliśmy przeto i te «żywoty» bajkami.
Po roku pobytu Anusi u nas tak byliśmy oswojeni z całem martyrologium, żeśmy o wyrwanych językach, rozpalonych kleszczach, plecach dartych pasami ze skóry i piłowanych ciałach rozprawiali, jak o chlebie z masłem, i gdyby które z nas spotkało św. Dyonizego, idącego z własną, uciętą głową pod pachą, myślę, że niebardzo byłoby zdziwione.
Zoologiczne nasze pojęcia także się ustaliły w tej epoce znacznie; a kiedy przyszło później do nauki naprawdę, żadne z nas nie miało kłopotu z określeniem lwa, tygrysa, lamparta, hyeny i innych dzikich bestyi. Były to wszystko «takie zwierzęta, co świętych jadają».
Wkrótce utworzyły się dwa obozy. Jeden stanowił brat mój Janek, drugi ja i starsza moja siostra. Myśmy utrzymywały, że największe męki zniosły św. męczennice: np. Dorota, Blandyna, Barbara, Perpetua i inne; Janek dowodził, że «co tam takie babskie męki» w po-