pomimo błota przechodzili na drugą stronę ulicy. Wtedy Kania zatrzymywała się, kiwała głową, aż nagłą złością chwycona, zaczynała wygrażać pięścią i przeklinać głośno.
Kobietom i dzieciom sama schodziła z drogi; chyba, że była pijana, co się zdarzało często. Wtedy ujmowała się pod boki, śpiewając piosenki i tańcząc nie bez pewnego wdzięku, a szturchania policyanta nic jej nie obchodziły jakoś. W tym stanie zaczepiała nieraz i damy.
— Jak się masz, kochanie? — mówiła do pani sędziny. — Ot, udało się tobie męża dostać, gospodarstwo i sługi mieć, w pięknych sukniach chodzić, ludzkie pokłony odbierać... Ot, udało się! Bóg łaskaw! A pamiętasz ty, jak my obie razem szalały? Ha! nie polubił mnie nikt, Każdy wziął i cisnął, a ciebie polubił. Ot los! Ot dola!
I kiwała głową, a gęste jej włosy pasmami spadały na twarz.
Dopiero kiedy jeden i drugi chłopak od szewca wyleciał, a zakrzyknął: «Kania dżdżu!» a gwizdnął przeraźliwie, włożywszy w usta dwa palce, zrywała się Kania biedz, jak bezpamiętna. Aż za rogatki nieraz ją tak wygoniły chłopaki. I kilka dni czasem jej w mieście nie było. Ale wracała. Szło wojsko, wlokła się za niem;
Strona:Moi znajomi.djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.