Strona:Moi znajomi.djvu/308

Ta strona została uwierzytelniona.

zaganiając przed sobą, jak stado gąsek do miasta.
— Prędzej, prędzej dzieci! — wołała na nas, jakby nieprzytomna; do Kani wszakże nie przemówiła ni słowa. Biegliśmy zdjęci jakimś tajemnym przestrachem.
Pod rogatką dopiero puściła się nas Kania, zakląwszy i zaniósłszy się przeraźliwym kaszlem, który nią wstrząsał aż gdzieś do dna piersi.
Chwilę tak stała, pasując się z sobą, poczem rozśmiawszy się głośno, chwyciła oburącz swoje łachmany i zaczęła przed drożnikami tańcować.
Anusia drżała, jak w zimnicy, gdyśmy dopadli do domu. Tego wieczora nic nam już nie opowiadała, tylko wcisnąwszy w poduszki twarz zakrytą rękoma, mocno płakać zaczęła, ani zważając na świeżo wyrurkowane poszewki. Nigdy jeszcze dzwon wieczorny nie wydawał mi się tak posępny i rozgłośny, jak wtedy. Anusia, lubo wtulona w poduszki, też go usłyszeć musiała, gdyż podniosła głowę i rzekła:
— Dzieci, zmówcie «Anioł pański». — Zaraz też rzuciliśmy się na kolana, trzepiąc jedno przez drugie, co tam które spamiętać mogło. Naraz przyszła mi myśl genialnia i kiedy Janek nic nad swego Kopernika wymyśleć przy