skraju cmentarza i świeciły z góry wapnem lub cegłą czerwoną.
Z brzegu, u wejścia, kilka drobnych, ledwo ociosanych i krzywo zatkniętych krzyżyków sterczało z piaszczystych, rozsypujących się wzgórków. Dalej, na górze, stały krzyże co się nazywa, zielone, niebieskie, żółte, z daszkami, z włóczniami, był nawet taki, co miał kurka blaszanego na wierzchu. W połowie wysokości była na nich zwykle przybita okrągła, wapnem pobielona tablica, na której stał napis. Napisy były różne. Czasem wprost: D. O. M. Tomasz Balcer, albo Maciej Kmiecik, albo Walenty Kałużny; czasem wszakże bywały tam i inne jeszcze rzeczy.
Był wtedy we wsi organista Sroczyński, wielce uczony, który ze dworu książki pożyczał i pisywał wiersze. Ten co przedniejszym gospodarzom sam napisy na tablicy układał, albo może i z książek je formował. Trudno wiedzieć. On to dla Trusika, karczmarza, taki wyszykował napis:
Moi kochani dobranoc.
Dobrze jest cóż boska moc
Czyni z nami. Dziękuję wam za waszą wierność.
Jezus woła mnie na wieczność.
Bądź i z wami.