ANIELA, WALERY, KASIA.
ANIELA: Ach, panie, zaręczam, iż zobowiążesz mnie bardzo, dotrzymując mi niekiedy towarzystwa; mój mąż jest taki gbur, cham, pijak, że pożycie z nim jest jedną torturą: możesz pan się domyślić, co za przyjemność można mieć z tego rodzaju prostakiem.
WALERY: Pani, zbyt wiele zaszczytu mi wyświadczasz, cierpiąc mą niegodną obecność. Przyrzekam iż dołożę starań, aby pani dostarczyć wszelakiej rozrywki; skoro zaś pozwalasz mi mniemać iż moje towarzystwo nie jest jej niemiłem, będę się starał, gorliwą służbą, okazać radość, jaką przejmuje mnie to lube zwierzenie.
KASIA: Na miły Bóg! odmieńcie rozmowę: idzie już ten utrapieniec.
KOCMOŁUCH, WALERY, ANIELA, KASIA.
WALERY: Pani, jestem w rozpaczy, iż muszę być zwiastunem tak bolesnej wieści: ale cóż, doszłaby cię ona przez kogoś innego. Brat pani jest tak chory...
ANIELA: Panie, to co pan powiedział, wystarcza w zupełności; żegnam pana i dziękuję za trudy, które byłeś łaskaw sobie zadać.
KOCMOŁUCH: Daję słowo! obejdzie się i bez rejenta, sam mam świadectwo mego rogatego stanu. Ho, ho! pani szelmo, znów cię zdybałem z gachem, mimo wszystkich zakazów! widzę, chcesz mnie wyprawić na wyspę Koziorożca!
ANIELA: Czy ty koniecznie musisz się o coś złościć? Pan przyniósł mi wiadomość, że brat bardzo chory: gdzież tu powód do sprzeczki?