KASIA: Znowu zaczyna swoje: dziwiłabym się bardzo, gdybyśmy choć chwilę miały spokój.
KOCMOŁUCH: Jedna parszywieje od drugiej, wy jędze przeklęte; ty Kasiu, psujesz moją żonę; od czasu jak cię ma przy sobie, nie warta ani połowy tego co dawniej.
KASIA: Doprawdy, uprzejmy pan, aż miło.
ANIELA: Zostaw tego opoja; nie widzisz, że jest pijany i nie wie poprostu co mówi?
GORGONI, ANZELM, ANIELA, KASIA, KOCMOŁUCH.
GORGONI: Cóż to? Znów ten przeklęty zięć kłóci się z moją córką.
ANZELM: Trzeba posłuchać co to takiego, o co im chodzi.
GORGONI: Ech! ciągle te kłótnie! nigdyż nie będzie spokoju w tem małżeństwie?
KOCMOŁUCH: Ta jędza nazywa mnie opojem. Do Anieli: Ejże, miałbym djablą ochotę wsypać ci frycówkę, i to w obecności rodziców.
GORGONI: Pożegnaj się z moim mieszkiem, gdybyś się tylko ważył.
ANIELA: Ale boteż on zawsze...
KASIA: Przeklęta niech będzie godzina, w której pani wyszła za tego liczykrupę.
ANZELM: No, cicho już; spokój!
GORGONI, ANZELM, ANIELA, KASIA, KOCMOŁUCH, DOKTOR.
DOKTOR: Cóż to takiego? cóż za zamieszanie!