Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

SGANAREL w oknie: Nie jest godzien widoku tak czcigodnych ludzi; przytem jabym go nigdy nie ścierpiał przy sobie.
GORGONI: Panie, nie odmawiaj mi tej łaski po wszystkiem czego od pana doznałem.
SGANAREL z okna: W istocie, mości Gorgoni, masz na mnie taki wpływ, że nie umiem panu niczego odmówić. Pokaż się, hultaju. Zniknąwszy na chwilę, pojawia się w ubraniu służącego. Panie Gorgoni, sługa najniższy. Znika znowu i pojawia się natychmiast w przebraniu lekarza. No i cóż, widziałeś ten obraz upadku i zepsucia?
PIETREK: Jak Boga kocham, to wciąż jeden i ten sam; aby go wyłapać, niech pan powie, że chce pan ich widzieć obu razem.
GORGONI: Ale niech mi pan zarbi tę uprzejmość, aby się pokazać w oknie z nim razem i uściskać go w moich oczach.
SGANAREL w oknie: Odmówiłbym tego każdemu innemu; jednak, aby dowieść że wszystko gotów jestem uczynić dla pańskiej przyjaźni, godzę się, aczkolwiek z przykrością; ale chcę, by przedtem pana przeprosił za wszystkie kłopoty, jakie panu sprawił. Zmienionym głosem: Tak, panie Gorgoni, proszę o przebaczenie że byłem tak natrętny, a tobie, bracie, przyrzekam, w obecności pana Gorgoniego, że nie będziesz miał więcej przyczyn uskarżać się na mnie, i proszę, byś zechciał puścić wszystko w niepamięć. Całuje kapelusz i krezę, które umieścił na swoim łokciu.
GORGONI: No i cóż, niema ich dwóch?
PIETREK: Daję słowo, to jakiś czarownik.
SGANAREL wychodząc z domu jako lekarz: Panie, oto zwracam panu klucz; nie pozwoliłem aby ten nicpoń zeszedł razem ze mną, ponieważ wstyd mi przynosi; nie chciałbym, aby w mieście, gdzie cieszę się pewną reputacją, widywano go w mojem