Ta strona została przepisana.
- LELJUSZ: Co?
- MASKARYL: Nie, nie, nic z tego.
- Zróbmy w ten sposób...
- LELJUSZ: Jaki?
- MASKARYL: Nie, pan nie wytrzyma.
- Ale, gdyby pan...
- LELJUSZ: Cóż więc?
- MASKARYL: I to sensu nie ma.
- Mów pan z Anzelmem.
- LELJUSZ: O czem? Znajdź sposoby inne.
- MASKARYL:
- To prawda; toby było spaść z deszczu pod rynnę.
- A przecież trzeba wybrnąć. Idź do Tryfaldyna.
- LELJUSZ: Po co?
- MASKARYL: Nie wiem.
- LELJUSZ: To wreszcie złościć mnie zaczyna.
- Ty chcesz mnie chyba drażnić przez te wszystkie baśnie.
- MASKARYL:
- Ej, panie, o to chodzi czego brak nam właśnie:
- Gdybyśmy mieli w ręku dobrą garść dukatów,
- Nie trzebaby forteli szukać, do stu katów!
- I kiedy pański rywal siliłby swą główkę,
- Mybyśmy niewolnicę wzięli za gotówkę.
- Wiem, że na tych Egipcjan, co ją tu oddali,
- Imć Tryfaldyn ochoty nie ma czekać dalej,
- I, w gruncie, najszczęśliwszy byłby dziś, jak sądzę,
- Gdyby w miejscu wydobyć zdołał swe pieniądze.
- Wszak to skończony kutwa i dusigrosz stary,
- Dałby się wybatożyć choć za dwa talary;
- Pieniądz bożkiem dla niego, to rzecz wszystkim znana:
- Ale to bieda...
- LELJUSZ: Że co?
- MASKARYL: Że znów ojciec pana,
- Drugi sknera, co broni się jak opętaniec,
- Byś miał jego dukaty puścić w żywszy taniec;
- I że niema nadziei, aby w tej potrzebie