Ta strona została przepisana.
SCENA CZWARTA.
ANZELM, LELJUSZ, MASKARYL.
ANZELM, LELJUSZ, MASKARYL.
- ANZELM:
- Chodźmy stąd; zbyt wielkiego doznaję frasunku,
- Widząc go tak spowitym w tym dziwnym rynsztunku.
- Nie do wiary! tak nagle! żył jeszcze dziś zrana!
- MASKARYL:
- W ten czas można kęs drogi zrobić, proszę pana.
- LELJUSZ płacząc:
- Och!
- ANZELM: Trudno, mój Leljuszu; gdy wola niebieska,
- Od śmierci i dyspensa nie zbawi papieska.
- LELJUSZ:
- Och!
- ANZELM:
- Wszak na życie ludzkie wszędzie ona czyha,
- Patrząc, kiedyby mogła ukąsić nas z cicha.
- LELJUSZ:
- Och! och!
- ANZELM:
- Wszystkie błagania, wszystkie nasze prośby
- Nie są zdolne zatrzymać tej straszliwej kośby:
- I każdy z nas...
- LELJUSZ: Och!
- MASKARYL: Próżno pan mówi tak pięknie,
- Jego straszliwa boleść od tego nie zmięknie.
- ANZELM:
- Chociaż więc do rozpaczy wielkie masz powody,
- Staraj się ją złagodzić: wszak jesteś tak młody...
- LELJUSZ: Och!
- MASKARYL: Ja znam go zbyt dobrze: nie uczyni tego.
- ANZELM: A teraz, na wezwanie twego służącego,
- Przynoszę ci tę sumkę, która niezawodnie
- Wystarczy, abyś pamięć ojca uczcił godnie.
- LELJUSZ: Och, och!