Ta strona została przepisana.
- Tak, Zenobi Ruperto... więc jeszcze w tem życiu,
- Los dał mi ciebie spotkać i właśnie w momencie,
- Gdym o twe własne dobro walczyła zawzięcie.
- Kiedy Neapol rzucić musiałeś tajemnie,
- Córki swej opiekunkę uczynił pan ze mnie,
- A dziecię to, podówczas ledwie w czwartym roku.
- Nie miało nic równego z wdzięku i uroku.
- Tymczasem ta-tu jędza, czarownica podła,
- Wślizgnęła się do domu, wszystkich czujność zwiodła,
- I ukradła mi dziecko. Niestety, twa żona
- Tem nieszczęściem tak bardzo została zgnębiona,
- Iż niebawem śmierć pasmo jej życia przecina;
- Ja zaś, niedoli owej niewinna przyczyna,
- Innego do ratunku nie widząc sposobu,
- Razem ci oznajmiłam śmierć tych istot obu;
- Lecz dziś, skoro przeczucie moje ją poznało,
- Rozkaż jej, niech odpowie, co z dzieckiem się stało“.
- Słysząc imię Zenobja Ruperti, w rozmowie
- Kilkakroć powtórzone, Andres przy tem słowie
- Pobladł silnie na twarzy i wreszcie, wzruszony,
- Tak się do Tryfaldyna odzywa z swej strony:
- „Jakto! czyżbym przypadkiem, bez własnej zasługi,
- Odnalazł, czegom szukał przez czas jakże długi,
- I czyż mogło mi serce nie zdradzić swem biciem,
- Żeś jest tym, co obdarzył mnie światłem i życiem!
- Tak, ojcze, ja, Horacy, syn twój, tutaj stoję;
- Gdy Adrast, mój opiekun, dni zakończył swoje.
- Ja, w sercu innych pragnień doznając potęgi,
- Opuściłem Bolonję i uczone księgi,
- I spiesząc tam, gdzie wiodły mnie porywy śmiałe,
- W różnych krajach błąkałem się przez sześć lat całe.
- Z czasem jednak, męczarnie tęsknoty zbyt srogiej
- Pchnęły mnie, by powrócić znów w rodzinne progi:
- Niestety, nie znalazłem ni ciebie, ni domu,
- Ni w Neapolu los twój wiadomym był komu.
- Widząc więc, że daremne me wszystkie zabiegi,