jego oryginalna, samodzielna część sztuki tętni humorem, werwą, nieraz uczuciem. Ten paradny Kasper (w oryg. Gros Réné, od przezwiska aktora-grubasa który go grywał) ze swemi monologami; ten Metafrast (tradycyjne imię „uczonego“ z komedji włoskiej) będący tak artystycznem rozwinięciem „doktora“ z pierwszych fars Moliera; to nieporozumienie między dwoma starcami, to już rzeczy kreślone ręką mistrza. A cóż dopiero sama zwada miłosna, ten kwartecik prowadzony z całą sztuką kontrapunktu; z basem, rubasznym basem Kaspra, parodjującym tkliwy wiolin swego pana! Ileż humoru, czułości, delikatnej intuicji psychologicznej w kreśleniu tych wiecznych kłótni, istniejących odkąd istnieją kochankowie! Molier traktował ten temat ze szczególnem upodobaniem: wróci doń jeszcze w Świętoszku, w Mieszczaninie szlachcicem; ale nigdzie ta scena nie wypadnie tak pełno, tak bogato jak tutaj, przez to szczęśliwe dublowanie pary kochanków parą służby, które to dublowanie w Mieszczaninie szlachcicem jest może już bardziej mechaniczne i pospieszne.
W jednej rzeczy scena ta ustępuje tamtym dwom: to iż w tamtych komedjach, zwada rodzi się w naturalny sposób z samej miłości; jest w tem jakby instynkt kochanków przeczuwających rozkosze pojednania i szukających zaprawy dla słodyczy, iżby nie stała się monotonna. Wystarczyłoby słowa aby wyjaśnić rzecz, ale żadne z nich nie powie tego słowa, lub raczej powie je na końcu, kiedy już przebiegną całą skalę urojonego dramaciku. Tutaj, nie: tu Erast ma wszelkie powody podejrzewać Łucję, jak ona znów ma powody być nań oburzona: raczej dziwićby się można że sobie tak łatwo odpuścili. To wynika z grzechu pierworodnego sztuki: z jej zaszczepienia na lichem imbroglio włoskiem.
Jak wspomniałem, Komedja Francuska wykroiła
Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/230
Ta strona została przepisana.