Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/236

Ta strona została przepisana.
MARYSIA: No, szukam pana, jak mówię, wytrwale,
I mogę ręczyć...
ERAST:Za co?
MARYSIA:Że niema go wcale
W kościele, w rynku, w domu, ani na spacerze.
KASPER:
Przysięgnij na to, Maryś.
ERAST:Ciekawość mnie bierze,
Kto ci kazał mnie szukać?
MARYSIA:Niech się pan założy,
Że ktoś, co panu życzy wcale nie najgorzej;
Poprostu, moja pani.
ERAST:O, Marysiu miła!
Mamż wierzyć, iż to ona głosem twym mówiła?
Powiedz mi, nie ukrywaj złowróżbnej nowiny,
Wszak ciebie winić o nią nie miałbym przyczyny:
Na Boga, wyznaj szczerze, czy twej pani lubej
Serce w zwodnych igraszkach nie szuka swej chluby?
MARYSIA:
Co! skądże to znów panu strzeliło do głowy?
Czy nie dosyć uczucia jej mają wymowy?
By nareszcie dać wiarę miłości tak szczerej,
Czegóż pan żądasz jeszcze?
KASPER:Póki się Walery
Nie obwiesi, dopóty się nie ułagodzi.
MARYSIA:
Jakto?
KASPER: Taki zazdrosny jest mój pan dobrodziej.
MARYSIA:
O Walerego? Dobryś! To koncept wspaniały!
Dziw mi, że takie myśli w głowie twej postały.
Miałam go za mędrszego, lecz dziś przyszła kolej
Zwątpić, czy pan w swym mózgu masz jakowyś olej.
Pomyliłam się, widzę że nie miałam racji.
Czy i tyś się nabawił tej samej warjacji?