Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/275

Ta strona została przepisana.
W mej duszy wątpliwości; i, w tej dziwnej sprawie,
Zbyt łatwom pofolgował snać pierwszej obawie.
Łucja twierdzi, że wszystko to wymysł bezczelny,
I broni niewinności swej w sposób tak dzielny...
Hej! słysz ty, czy to twoje zuchwalstwo się waży
Córki mej cześć ofiarą czynić swej potwarzy?
MASKARYL:
Mości Albercie, noś się tu nieco łagodniej,
I nie czyń swego zięcia winnym takiej zbrodni.
ALBERT: Jakto zięcia, hultaju? Możnaby cię o to
Posądzić, żeś kierował tą całą robotą,
I że plan ów się w twojej wylągł mózgownicy.
MASKARYL:
Gdzież tu powód, by krzyki robić na ulicy?
ALBERT:
Więc godzi się zniesławiać dziewczynę uczciwą,
By z hańby mego domu zebrać sobie żniwo?
MASKARYL:
Wszak on gotów jest spełnić wszystkie twe żądania.
ALBERT: Jedno mam tylko: aby zaprzestał udania.
Jeśli dla mojej córki miał jakoweś chęci,
Czemuż uczciwie tego nie powie, lecz kręci?
Mógł do jej serca z prośbą udać się otwarcie;
Mógł jawnie chęci swoje postawić na karcie,
A nie szukać pomocy w potwarzy tak niskiej,
Czci dziewczęcej ukryte zadając pociski.
MASKARYL:
Jakto? niby że Łucji nie łączą najsłodsze
Ogniwa z moim panem?
ALBERT:I nie złączą, łotrze!
MASKARYL:
Powoli! A gdy prawdą jest to, co się stało,
Czy zechcesz zgodą swoją rzecz uświęcić całą?
ALBERT:
A jeśli nie jest prawda, chcesz, bym, bez litości,
Za twe podłe oszczerstwo nadłamał ci kości?