Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/305

Ta strona została przepisana.
ERAST: On się już z tobą upora najgładziej.
WALERY:
On?
POLIDOR:
Nie bądź zbytnio dufny; nie baczysz w swym gniewie,
Że to niezwykły chłopak.
ALBERT:Tak, jeszcze nic nie wie,
Lecz wkrótce na swej skórze o tem się przekona.
WALERY:
Dalej więc! tej dzielności wraz ujrzym znamiona.
MARYSIA:
Tak przy wszystkich?
KASPER:To jakieś obyczaje nowe.
WALERY:
Cóż to są, żarty ze mnie? Roztrzaskam tu głowę,
Któremuś z panów śmieszków. Dalej więc, niech staje.
ASKANJUSZ:
Nie, nie, jam nie tak straszny, jak ci się wydaje;
I, wśród tej całej tyle zawiłej przygody,
Raczej słabości mojej wraz ujrzysz dowody.
Niebo mnie obdarzyło sercem nazbyt tkliwem,
Bym się oparł przed twoim atakiem straszliwym,
I tobie przeznaczyły łaskawe niebiosy,
Abyś dziś brata Łucji skończył smutne losy.
Tak, daremnie me ramię odwagą się zbroi,
Askanjusz wkrótce zginie tutaj z ręki twojej,
Lecz chętnie zginąć gotów, jeśli śmierć ta sprawi,
Aby się losy z tobą obeszły łaskawiej,
Tę dając ci za żonę, co sama w pokorze
Uzna, iż twoją dziś już jedynie być może.
WALERY:
Nie, chociażby świat cały, wolę raczej nie żyć,
Niż, po tej niecnej zdradzie...
ASKANJUSZ:Ach, zechciej mi wierzyć,
To serce, co przysięgło wieczne śluby tobie,
Nic ci nie przewiniło w najmniejszym sposobie.