stwarza nieśmiertelną satyrę, która, ze zmianą zewnętrznych rysów, może służyć po wsze czasy dla każdego snobizmu.
Żargon się zmienia, treść jest wieczna. Mnie usobiście, Wykwintnisie najbardziej przywodzą na myśl warszawski salon Deotymy, wedle ech i anegdot, jakie dochodziły mnie zeń w dzieciństwie. Podobno raz, kiedy, wśród wyfraczonego grona wielbicieli (frak był bezwarunkowo obowiązujący w jej salonie), wieszczka, w fantastycznym stroju, improwizowała na podjum, z ulicy, przez otwarte okno, jakiś żartowniś wrzasnął:
Deotyma Się nadyma;
Zamiast kiecki,
Ma strój grecki!
Sądzę, iż konsternacja, jaką to wywołało w salonie, musiała być dość podobna do wrażenia premiery Wykwintniś w Paryżu.
Molier jeszcze niejednokrotnie wróci do tego tematu[1], i my razem z nim. Już tu jednak powiedział dużo. Cóż on dojrzał pod tem „wydwarzaniem“ umysłu i serca? Przedewszystkiem próżność, straszliwą próżność, zakochanie w sobie, pieszczenie się sobą, a co za tem nieodzownie idzie, „towarzystwo wzajemnej adoracji„; oschłość serca przeżartego próżnością i nieszczerością; zanik uczuć naturalnych pod chwastami sztucznych pseudo-ideałów. Dalej ujrzał snobizm, nowinkarstwo, ducha koterji, ślepotę na wszystko co poza nią lub co nie mieści się w jej miarę; zdrobnienie spraw myśli ludzkiej do proporcyj salonowych igraszek. A wreszcie, grubość obyczajów, chamstwo duchowe czające się nieraz pod temi subtelnościami. I tu najbardziej może godną jest podziwu przenikli-
- ↑ Krytyka szkoły żon, Mizantrop, Uczone białogłowy.