GORGONI: Gdzie panie?
MARYŚKA: W gotowalni.
GORGONI: Cóż tam robią?
MARYŚKA: Pomadę na usta.
GORGONI: Zadużo tej pomady: powiedz im, niech zejdą tutaj.
To szelmy, chcą mnie chyba do ruiny doprowadzić tą swoją pomadą! Wszędzie tylko białka od jaj, mleczko panieńskie, i tysiąc innych kordjałów, na których się nie rozumiem. Odkąd jesteśmy tutaj, spotrzebowały tłuszczu conajmniej z dwunastu świń, a czterech parobków wyżywiłoby się przez dzień baraniemi nogami, których im trzeba dostarczać.
GORGONI: Bardzo doprawdy potrzebne wyrzucać wciąż tyle pieniędzy poto, aby sobie gęby tak packać! Gadajcie, coście wy takiego zrobiły tym panom, że pożegnali się tak ozięble? Czy nie rozkazałem przyjąć ich jak ludzi, których przeznaczam wam za mężów?
MAGDUSIA: I jakiż oddźwięk, ojcze, mogło w nas znaleźć postępowanie tych osobników, tak dalekie od poprawności?
[1]
- ↑ Przekład „Pociesznych wykwintniś“ nastręczył tłómaczowi wiele trudności poniekąd nie do przezwyciężenia. Komedja ta jest w znacznej części satyrą wynaturzenia mowy, opartej na sztuczności pojęć; wkładając w usta rzekomych Wykwintniś oraz samozwańczego markiza język najeżony śmiesznościami i niedo-