Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/346

Ta strona została przepisana.

znane w stolicy; otóż i wielki świat sam znajduje drogę do naszych progów.
MASCARILLE: Moje panie, pozwólcie, że wam przedstawię tego oto kawalera: klnę się honorem, że wart byście go bliżej poznały.
JODELET: Słusznem jest, by oddano paniom co im się należy; wdzięki wasze przywiązują, prawem lenna, świat cały do waszej osoby.
MAGDUSIA: Uprzejmość pańska wspina się doprawdy na szczyty pochlebstwa.
KASIA: Ten dzień będzie zapisany w naszym kalendarzu, jako szczęsny nad wyraz.
MAGDUSIA: Hej tam, malcze, ciągle trzeba ci przypominać obowiązki? Nie widzisz, że pożądany jest przybytek jednego fotela?
MASCARILLE: Nie dziwcie się panie, patrząc na oblicze wicehrabiego: niedawno podniósł się z ciężkiej choroby, która mu oblekła twarz taką bladością.
JODELET: To ślady uciech dworskich i trudów wojennych.
MASCARILLE: Wiecież, moje panie, że, w osobie wicehrabiego, oglądacie jednego z najmężniejszych rycerzy naszych czasów? To junak bez trwogi i zmazy.
JODELET: I ty mi w niczem nie ustępujesz, markizie: wiemy, do czegoś jest zdolny.
MASCARILLE: To prawda, żeśmy się widywali w niejednej potrzebie.
JODELET: I to tam, gdzie było djabelnie ciepło.
MASCARILLE, spoglądając na Kasię i Magdusię: Tak, ale nie tak ciepło jak tutaj. Hi, hi, hi.
JODELET: Poznaliśmy się w armji; pierwszy raz kiedyśmy się spotkali, markiz dowodził pułkiem kawalerji na galerach maltańskich.
MASCARILLE: To prawda; lecz ty, wicehrabio, wcześniej odemnie wstąpiłeś do służby. Pomnę, by-