MAGDUSIA: Cóż to ma znaczyć?
JODELET: To był zakład.
KASIA: Jakto! pozwolić się tak okładać kijem!
MASCARILLE: Mój Boże, wolałem nie zwracać uwagi, bo jestem gwałtowny i jeszcze byłbym się uniósł.
MAGDUSIA: Scierpieć podobną zniewagę w naszej obecności!
MASCARILLE: To nic; nie przerywajmy sobie. Znamy się nie od dzisiaj, między przyjaciółmi nie można tak brać do serca lada drobnostki.
LA GRANGE: Czekajcież, hultaje, nie będziecie się bawić naszym kosztem, ręczę za to. Hej tam! chodźcie mi tutaj. Wchodzi kilku drabów.
MAGDUSIA: Cóż to za szczególna śmiałość, rozbijać się tak po naszym domu?
DU CROISY: Jakto, moje panienki, więc mamy cierpieć, aby nasi lokaje znajdowali tu lepsze przyjęcie niż my sami? aby na nasz koszt zalecali się do was i wyprawiali bale?
MAGDUSIA: Wasi lokaje?
LA GRANGE: Tak, lokaje; to nie jest ani ładnie, ani przyzwoicie, bałamucić ich w ten sposób i odciągać od służby.