liera płynie z duszy i życia tego rzadko pełnego człowieka.
Cała? Czy nie za wiele powiedziane? Istnieje w niej wszak podział, jedyny może o jaki możnaby się pokusić: utwory, które pisze samorzutnie, z natchnienia, a te które zeń wyciska, często w ciągu kilku dni, obowiązek dostawcy, bawiciela dworu. Ale i tu podział ten zawodzi: Miłość lekarzem, błahostka sklecona w kilka dni, zawiera szereg scen, rysów, bez których ta jadowita monografja medycyny, którą znajdujemy w utworach Moliera, jakże byłaby niezupełna; Mieszczanin szlachcicem, w ramie narzuconej pisarzowi przez zamówienie dworskie, mieści sceny, które wytrysły z nawskróś samorodnego natchnienia komicznej muzy Moliera. Kilka zaledwie jest utworów, w których Molier wydaje się wpół nieobecny duchem; w których ręka jego kreśli pospiesznie sceny utrzymane w konwencjonalnym smaku epoki, tym smaku który Molier tak chłosta na innem miejscu. Ale w błahostkach tych, jeżeli Molier znajduje się poza swoim tematem, znajduje się zarazem i ponad nim. Trudno się oprzeć wrażeniu świadomej parodji ckliwego stylu sielanek, kiedy n. p. Mirtyl w Melicercie odzywa się w te słowa, ofiarowując lubej wróbelka:
Małego więźnia; przyjm go, choć trochę się boję,
Że wnet gotów w twem sercu zająć miejsce moje...
Albo kiedy, w Sielance uciesznej, pasterz Filen śpiewa w te słowa: