Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/149

Ta strona została przepisana.

WALERY:
Jakto, moje?...
SGANAREL: Tak, twoje. Daj pokój udaniu.
WALERY: Któż-to panu powiadał o owem kochaniu?
SGANAREL:
Ktoś, co moje poglądy w tej mierze podziela.
WALERY:
Ale któż?
SGANAREL: Ona sama.
WALERY: Ona?
SGANAREL: Izabela.
Ta poczciwa dziewczyna, szczerze mi oddana,
Przed chwilą mi wyznała wszystko co do pana,
I, co więcej, prosiła, bym rzekł ci otwarcie,
Że, od czasu jak kroki jej ścigasz zażarcie,
Jej serce, które ranią postępki takowe,
Zrozumiało zbyt dobrze oczu twych wymowę,
Że twe życzenia skryte pojmuje dość jasno,
I że próżno fantazję już wysilasz własną,
Aby jej zwierzyć miłość, co tylko obraża
Tę, która ze mną wkrótce ma iść do ołtarza.
WALERY: I ona to mówiła...Więc, w owem zleceniu...
SGANAREL:
Tak, prosiła, bym jeszcze ci rzekł w jej imieniu,
Że, widząc twej miłości rosnące pożary,
Wcześniej chciała ci swoje objawić zamiary,
Gdyby, w tych uczuć nazbyt dotkliwej rozterce,
Miała przez kogo własne ci otworzyć serce;
Że wreszcie, przez czas długi walcząc sama z sobą,
Umyśliła się moją posłużyć osobą,
Aby cię przestrzec o tem, że rozkazy moje
Dla wszystkich pragną zamknąć jej serca podwoje,
Ze na oczkowań nie czas już zabawki płoche,
I że, jeżeli w głowie masz rozsądku trochę,
W inną drogę się zwrócisz. Teraz, do widzenia.
To wszystko, co dziś miałem ci do powiedzenia.