Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/151

Ta strona została przepisana.

SGANAREL: Och, zlecenie twoje
Skutek miało zupełny; o to się nie boją.
Zrazu, próbował przeczyć mi w najkrótszej drodze,
Ale gdym mu oznajmił od kogo przychodzą,
Wraz osłupiał, i stanął bez słowa zmiąszany;
I nie sądzą, by kiedy ponowił swe plany.
IZABELA:
Bądź pewien, że on ważyć się na wszystko gotów,
I że jeszcze nie mało sprawi nam kłopotów.
SGANAREL: Ale na czem opierasz te obawy swoje?
IZABELA: Zaledwie opuściłeś przed chwilą pokoje,
Stojąc w oknie, spostrzegam, na ulicy skręcie,
Młokosa, co się w dom nasz wpatruje zawzięcie,
I, ujrzawszy mnie w oknie, zuchwale pokorny,
Od tamtego hultaja śle mi ukłon dworny;
Następnie zaś, pod ścianą zakradłszy się zbliska,
Bilecik w małej skrzynce przez okno mi ciska.
Chciałam mu wszystko razem odrzucić bez zwłoki,
Lecz już w boczną ulicą zwrócił szybkie kroki;
Doprawdy, z oburzenia drżę dotychczas cała.
SGANAREL:
Patrzcie tego nicponia! To sztuka zuchwała!
IZABELA:
Lecz serce me wie dobrze, co z tym śmiałkiem pocznie:
List i skrzynką chcą dzisiaj zwrócić mu bezzwłocznie.
Przez kogo to uczynić, chciej objawić zdanie...
Gdyż panabym nie śmiała...
SGANAREL: I owszem, kochanie;
Tem mocniej mi okażesz swą miłość tak wierną,
I podejmą się tego z radością niezmierną.
Nie mam ci tego za złe ani ociupinkę.
IZABELA:
O to list.
SGANAREL: Dobrze; zatem otwórzmy tę skrzynkę.
IZABELA:
Nie trzeba jej otwierać, Boże broń!