Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/199

Ta strona została przepisana.

I dalej z mym natrętem pozdrawiać się modnie:
Zdumieni tym widokiem stanęli przechodnie;
A gdy ci dwaj w objęciach swych, niepomni na nic,
Miotali się w konwulsjach grzeczności bez granic,
Ja wymknąłem się cicho zwrotem niespodzianym,
Wściekły, żem czas tak długi strawił z tym bałwanem,
I klnąc nudziarza, co swem natręctwem niemiłem,
Zbawił mnie może schadzki, na którą spieszyłem.
GORKA:
To są troski, co życia przyćmiewają radość.
Nie wszystko, panie, chęciom naszym czyni zadość.
Każdy swego natręta z woli niebios spotka,
Inaczej dola ludzi byłaby zbyt słodka.
ERAST:
Lecz kto nad wszystkie mierzi mnie natręty one,
To ów Damis, opiekun tej dla której płonę;
On, co nadziejom moim wszystkim w poprzek stawa
I widzenia jej nawet chce mi wzbronić prawa.
Lękam się, że już przeszła umówiona pora:
Wszak tu Orfiza bawić przyrzekła mi wczora.
GORKA:
Pora schadzki nie liczy się wszak na minuty,
Zawcześnie więc pan sobie chce czynić wyrzuty.
ERAST:
To prawda; lecz cóż, skoro me tkliwe zapały
Zbrodnię względem niej widzą w lada fraszce małej.
GORKA:
Lecz, jeśli w pańskich oczach Amora igraszki,
Zbrodnię względem twej lubej czynią z lada fraszki,
Ona znowu, wzajemność chcąc okazać godnie,
Za fraszki ci poczyta znów te wszystkie zbrodnie.
ERAST:
Lecz czy sądzisz w istocie, że ona mnie kocha?
GORKA:
Co? jeszcze w głowie pańskiej wątpliwość tak płocha...