Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/210

Ta strona została przepisana.

Daję; on sześć kart zmienia i chce brać na nowo;
Ja nie pozwalam; tożbym chyba podrwił głową!
Mam asa żołędnego (patrz, co za zrządzenie):
Asa, króla, chłopaczka, ośm, dyskę w czerwienie;
Składam (by grać na pewne, będąc końca blisko)
Marjasza dzwonkowego, winną damę z dyską.
Do mych czerwieni jeszcze dama mi dochodzi,
I czyni mi kwintmajor; pojmujesz dobrodziej?
Tymczasem ten przy asie — fatalność prawdziwa! —
W dzwonkach sekwens szesnasty z młódek mi odkrywa.
Jam marjasza odrzucił, jak ci już mówiłem,
Lecz wnet ocknę się po tem zdziwieniu niemiłem,
Pewny swoich dwóch punktów bodaj. Djabli biorą!
Patrz: on, przy siedmiu dzwonkach chował wina czworo,
I zadaje ostatnie: ja już ledwo żyję;
Zrzucić asa: ba! zgadnij Jezu, kto cię bije.
H a! zrzucam czerwiennego, wedle wszelkiej szansy;
Cóż! kiedy ten poskładał cztery trefeljansy,
I najniższą czerwienią kapotę mi wali.
Nie pisnąłem ni słowa, choć czarci mnie brali.
Cóż, za traf! powiedz: straszny, niepojęty zgoła;
Kto nie widział, czyż bodaj weń uwierzyć zdoła?
ERAST:
W grze najłacniej los umie stawać nam na zdradzie.
ALCYP: Do kata! sam osądzisz lepiej na przykładzie,
Czy nie można oszaleć; o, przypatrz się, proszę,
Oto karty: umyślnie je przy sobie noszę.
Patrz, to ja miałem z ręki, o, a tem się chwalę;
To zaś on...
ERAST: Z opowieścim pojął doskonale;
Prawda, nic słuszniejszego nad twoje wzburzenie.
Lecz daruj... ważna spraw a pewna... posiedzenie...
Bądź zdrów. Pociesz się, radzę, po swojej niedoli.
ALCYP: Co, ja? nigdy, przenigdy, zanadto mnie boli.
Rzekłbyś, piorun, co wyrżnąłby mi w łeb z łoskotem.
Całemu światu muszę opowiedzieć o tem.