Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/217

Ta strona została przepisana.

DORANT przytrzymując go:
Nic nie szkodzi; po drodze całą rzecz opowiem.
W kilku zatem (kompanja mała, lecz dobrana)
Mieliśmy za jeleniem dziś gonić od rana;
Już więc wczoraj, by zacząć całą rzecz zawczasu,
Wybraliśmy się na noc, aż gdzieś het w głąb lasu
Wiesz, że za polowaniem poprostu szaleję;
Toż, wstawszy przed innymi, przestrząsnąłem knieje,
I razem ułożyliśmy się mieć na oku
Jelenia, co miał pono być w dziesiątym roku;
Choć ja, po pierwszym śladzie, rzecz dla mnie nie rzdka,
Przeciwnie oceniłem go jako dwulatka.
Rozdzieliliśmy sfory pięknie, jak należy,
I śniadamy naprędce (ot, chleb, nabiał świeży),
Gdy wtem, jakiś szlachciura, z rusznicą na grzbiecie
I dumnie się niosący na swojej chabecie,
Której, ha! „tęgiej klaczy“ szumne dawał miano,
Przybliża się z przemową z głupia wyszukaną,
Przedstawiając nam jeszcze, nieproszony wcale,
Swego synka, nielepszą od ojca mądralę.
Obaj wielcy myśliwi niby jacyś; ano
Proszą, aby pogonić mogli z nami rano.
Straszne są te figury do myślistwa skore,
Zawsze w róg dąć gotowe, a zawsze w złą porę,
Te wygi, co parszywych psów dziesiątek mając,
O „swojej sforze“ prawią wciąż, nieprzymierzając!
Cóż tu ro bić? grzeczności pierwszy obowiązek.
Ruszamy, znacząc drogę śladami gałązek[1],
Wtem, na trzy smycze, wyczha! Bożeż ty mój miły.
Jeleń: puszczamy pieski, ja dmę co mam siły,
Jeleń wypada z gąszczu i gna przez polanę:
Moje pieseczki za nim, lecz tak dobrze zgrane
Idą kupą, że przykryłbyś je rzutem płaszcza.

  1. Gałązek, które się łamie i rzuca po drodze, aby znaczyć ślad.