ERAST: Nudziarzu przeklęty!
Nigdy się nie rozstaniesz więc ze swym zwyczajem,
By wiecznie być nieznośnym, natrętnym lokajem?
KARYTYDES:
Pan wybaczy, że z taką śmiałością naganną
Śmiem go trudzić w tej chwili, miasto porą ranną,
Lecz nazbyt pana trudno jest przydybać w domu:
To sypiasz, to wymknąłeś się gdzieś pokryjomu,
Tak przynajmniej twa służba ręczy, zacny panie;
Proszę więc, racz choć tutaj dać mi posłuchanie.
Żem cię pochwycił, wdzięczność losom jestem dłużny,
Chwileczka opóźnienia a trud byłby próżny.
ERAST:
Chciej pan rzec zatem zwięźle, do czego pan kroi.
KARYTYDES:
Pozwól mi wprzód dopełnić powinności mojej,
I przyjmij... Moją śmiałość niech mi pan wybaczy
ERAST:Krótko mówiąc, cóż pan życzyć sobie raczy?
KARYTYDES:
Twe stanowisko, cnoty, rozum niezgłębiony,
Które wszyscy tak wielbią...
ERAST: Tak, bardzom wielbiony.
Jedźmy dalej.
KARYTYDES: Ach, panie, w jak przykrej potrzebie
Jest człowiek, który musi zalecać sam siebie,
I przed oczyma możnych tego świata stawa
Bez poparcia, co wzbudza do ufności prawa,
I co może, przez słów swych wagę niezawodną,
Wesprzeć skutecznie naszą zasługę niegodną.
Wolałbym tedy, gdyby ktoś z braci uczonej,
Kim jestem, mógł powiedzieć panu ze swej strony.