Doprawdy, z tym nałogiem to boskie skaranie;
I, choć ciebie nie tyczy się to porównanie,
Znam chłopka, co go Pietrkiem zwano między swemi,
I co, będąc dziedzicem aż pół morga ziemi,
Błotnym rowem otoczył ten majątek pański
I szumnie kazał wołać się per „pan Wyspiański“[1].
ARNOLF: O twe mądre przykłady niewiele ja stoję.
Bądź co bądź, Rosochacki jest nazwisko moje;
Podoba mi się; przytem mam inne powody,
I drażni mnie, kto zwie mnie podług dawnej mody.
CHRYZALD:
Nie wszyscy to przyjmują równie oczywiście;
I nieraz nawet adres spostrzegam na liście...
ARNOLF:
Kto nie wie o tem, może tak poczynać ze mną,
Lecz ty...
CHRYZALD:
Dobrze: nie będziem kłócić się daremno.
Będę się starał skłonić mój język zbyt płochy,
Aby sobie przyswoił wreszcie te Rosochy.
ARNOLF:
Do widzenia. Na chwilkę tu wstąpię, nie dłużej;
Muszę powiedzieć małej, żem wrócił z podróży.
CHRYZALD na stronie, odchodząc:
Słowo daję, ten człowiek to warjat skończony.
ARNOLF sam:
Na pewnych punktach on jest nieco pomylony.
Dziwna rzecz, że nie spotkasz na świecie człowieka,
Któryby nie miał we łbie jakowegoś ćwieka!
Puka do drzwi:
Hej tam!
- ↑ Jestto, zdaje się, satyra na Tomasza Corneille, miernego pisarza a brata wielkiego tragika, który przybrał do nazwiska przydomek ae l’lsle (z Wyspy).