Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/286

Ta strona została przepisana.

Gdy który zdoła złowić serduszko na wędkę
Najtrudniej mu paplania pohamować chętkę,
I tej głupiej próżności tak go korci licho,
Że wolałby powiesić się niż siedzieć cicho.
Czy djabeł te kobiety judzi w chętce ślepej,
Że im się podobają te puste czerepy!
I że... Lecz oto idzie... Grajmy swoją rolę:
Niech nam znów ten gaduła wyśpiewa swe bole.



SCENA CZWARTA.
HORACY, ARNOLF.

HORACY:
Znów pana nie zastałem; snać los nieżyczliwy
Nie chce uczynić zadość mej chęci tak żywej.
Lecz, póty będę wracał, aż kiedyś z pewnością...
ARNOLF:
Ech, Boże! dajmy pokój tym pustym grzecznościom:
Nic mnie nie złości tyle, co te madrygały
I, gdybym mógł, oczyścić chciałbym świat z nich cały.
To przeklęty obyczaj: iluż dzisiaj ludzi,
Tracąc czas, próżno siebie i drugich tem trudzi.
Niechże się pan nakryje. Nakrywa głowę. I cóż twe amory?
Mogęż wiedzieć, daleko zaszły do tej pory?
Wówczas, wyznaję, byłem nieco roztargniony,
Lecz później oceniłem rzecz z właściwej strony;
Podziwiam twych zabiegów początek wspaniały
I biorę żywy udział w tej przygodzie całej.
HORACY:
Cóż, kiedy, o dkąd o tem radziliśmy wspólnie,
Sercu memu się wiodło dosyć nieszczególnie.
ARNOLF:
Och, och, jakto?
HORACY: Tak; losy, w sposób dość niemiły,
Na kark nam opiekuna panny sprowadziły.