Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/288

Ta strona została przepisana.

HORACY:
Ten cymbał wszystko wikła.
ARNOLF: Tak. Lecz cóż to znaczy!
Znajdziesz sposób by sprawę obrócić inaczej.
HORACY:
Muszę obmyślić, czyby się jakoś nie dało
Pokonać zazdrośnika czujność zbyt wytrwałą.
ARNOLF:
To ci nie będzie trudno. Wszak wiesz, że ta młódka
Kocha cię.
HORACY: Oczywiście.
ARNOLF: No to sprawa krótka.
HORACY:
Mam nadzieję.
ARNOLF: Ten kamień niby rzecz odmienia;
Lecz to cię nie powinno dziwić.
HORACY: Bez wątpienia;
Że w tem ów ptaszek siedzi, pojąłem odrazu,
I że wszystko co zaszło, to z jego rozkazu.
Ale niemniej odemnie chyba pana zdziwi,
Pewna rzecz, która sprawę znów znaczy szczęśliwiej;
Krok, którego przytomność i śmiałość zdradziecka,
Mogą zdumieć ze strony naiwnego dziecka.
Miłość, to mistrz nielada; ona, w jednej chwili,
Czyni z nas coś, czem przedtem nigdyśmy nie byli;
Nieraz w naturze naszej, w sposób niesłychany,
Nauki jej sprawiają zupełne przemiany;
Jednem tchnieniem potężnem ta wszechmocna władza,
Jakby cudem, na innych ludzi nas przeradza;
Z jej woli, wraz się skąpy staje rozrzutnikiem,
Tchórz rycerzem, gbur prosty czułym zalotnikiem;
Najbardziej tępej duszy ona daje ostrze
bystrość wlewa w objęcie najprostsze.
W Anusi cud ten mocą zabłysnął tajemną,
gdy takiemi oto słowy zrywa ze mną:
„Odejdź pan: już twa noga tutaj nie postanie;