Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/297

Ta strona została przepisana.

GRZELA: Panie, rejent...
ARNOLF: Zostawcie, nie ucieknie sprawa.
Słuchajcie, na mój honor ktoś niecnie nastawa;
Cóż za wstyd dla was, dzieci, hańba niesłychana,
Gdybyście mieli stracić honor swego pana!
Nie śmielibyście szukać ludzkiego widoku,
Palcemby wytykano was na każdym kroku.
Zatem, gdy rzecz obchodzi was niemniej odemnie,
Musicie bacznie czuwać, by nikt potajemnie
Nie wkradł się tu do domu; i, gdyby u bramy...
AGATKA: O, my nauki pana dobrze pamiętamy.
ARNOLF: Nawet, gdyby usilnie starał się nakłonić...
GRZELA: Oho!
AGATKA: Już my tam wiemy, jak się trzeba bronić.
ARNOLF:
Gdyby śpiewał cieniutko: „Grzesiu, serce moje,
Wspomóż tkliwej miłości ciężkie niepokoje“.
GRZELA:
Jesteś pan dureń.
ARNOLF: Dobrze. Do Agatki: „Kochana Agatko,
Ty, coś taka poczciwa i dobra jak rzadko...“
AGATKA: Jesteś pan bałwan.
ARNOLF: Dobrze.
Do Grzeli: „I gdzież widzisz zbrodnie,
W chęciach serca, co kocha uczciwie i godnie?“
GRZELA:
Jesteś pan hultaj.
ARNOLF: Świetnie.
Do Agatki: „Pewna śmierć mnie czeka,
Jeśli się nie zlitujesz niedoli człowieka“.
AGATKA:
Jesteś błazen, bezwstydnik.
ARNOLF: To, to; doskonale.
Do Grzeli: „Wszakże ja darmo od was nie żądam nic wcale;
Bym kiedy był niewdzięcznym, tego nikt nie powie.