Wszystko, czem kiedy mądrość człowiecza słynęła;
I, jakgdyby pokazać chciał mi los zawzięty,
Że nikt z pod jego prawa nie będzie wyjęty,
Po całem doświadczeniu i światłości całej,
Co się w mej głowie blisko ćwierć wieku zbierały,
Po dwudziestu i więcej latach roztrząsania
Środków, do których rozum w tej mierze nas skłania,
Bity szlak innych mężów miałbym rzucić poto,
By wkońcu być dotkniętym tą samą zgryzotą?
Ha, nie! przeklęty losie, nie wygrałeś jeszcze.
Jeszcze pragnień mych przedmiot w swojej mocy pieszczę;
Jeśli serce jej skradły mi zbiry przeklęte,
Do reszty choć utrzymam swoje prawa święte.
Ta noc, którąś tak zręcznie chciał zużyć, kochanku,
Nie skończy się dla ciebie, jak mniemam, bez szwanku.
To mi jedną pociechą wśród strapień zastępu,
Żem jest choć powiernikiem każdego podstępu,
I że ten postrzeleniec, co mej zguby pragnie,
Sam się wydał w me ręce, jak bezbronne jagnię.
CHRYZALD:
Cóż, czy będziem wieczerzać, czy przechadzka wprzódziej?
ARNOLF:
Poszczę dziś wieczór.
CHRYZALD: Jakże waść gadasz do ludzi?
ARNOLF:
Wybacz kum, z swojej łaski; mam nieco strapienia.
CHRYZALD:
Czy w twym marjażu coś się na gorsze odmienia?
ARNOLF:
Patrzeć swojego nosa, to największa cnota.
CHRYZALD:
Ho! ho! ostro przemawiasz! Cóż to za zgryzota?