Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/304

Ta strona została przepisana.

CHRYZALD:
Drwij, jeśli twoja wola; ja zaś powiem przecie,
Ze gorszych rzeczy mnóstwo widzę wokół w świecie,
Którychbym się obawiał więcej po sto razy,
Niż losu, co dla ciebie kamieniem obrazy.
Czy myślisz, przed wyborem gdy takim staniemy,
Ze nie wolałbym zostać, no, tem, co to wiemy,
Niźli być zaślubionym z taką cnotą wściekłą,
Której humor straszliwy dom zamienia w piekło,
Z owym smokiem prawości, djablicą uczciwą,
Co na łbie naszym cnoty swej zbierając żniwo,
Za tę małą drobnostkę której nam nie robi,
Kłótnią, swarem, zgryzotą życie nasze zdobi,
I chce, za swej nieszczęsnej wierności przywilej,
Abyśmy od niej wszystko już w zamian znosili?
Raz jeszcze, gdy o rogi chodzi, niech kum wierzy,
Ze od tego, jak nosić je, wszystko zależy;
Niekiedy los ten może stać się upragniony,
I ma on swoje dobre, jak i gorsze strony.
ARNOLF:
Jeżeli kum się godzisz z tym losem, jak mniemam,
Co do mnie, ja najmniejszej na to chęci nie mam,
I, raczej niżbym ścierpiał taką niegodziwą...
CHRYZALD:
Mój Boże! nie przysięgaj, byś nie przysiągł krzywo.
Jeśli los tak przeznaczył, próżne twe staranie,
I nikt z pewnością ciebie nie spyta o zdanie.
ARNOLF: Ja miałbym nosić rogi?
CHRYZALD: Także mi strapienie!
Tysiąc ludzi je nosi, daruj, choć cię cenię,
Których stan, ród, majątek, godność, wychowanie,
Nie mogą iść z twojemi nawet w porównanie.
ARNOLF:
Ja też nie chcę się z nimi równać w żadnym względzie,
proszę, drwinom twoim niech już koniec będzie.
Skończmy na tem.