Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/308

Ta strona została przepisana.

HORACY: Pan mnie nie poznaje?
Właśnie do pana z wielką prośbą się udaję;
Ależ pan ranny ptaszek!
ARNOLF pocichu na stronie: Boże, czy to czary?
Szaleństwo? czy igraszki sennej jakieś mary?...
HORACY:
W istocie, nie wiedziałem co począć w tej sprawie,
I błogosławię nieba, co mi tak łaskawie
Spotkać tu w samą porę pozwoliły pana.
Otóż, wyprawa moja przepysznie udana,
Bardziej niż śmiałem marzyć, a że tak się stało,
Sprawił traf, co zniweczyć miał przygodę całą.
Nie pojmuję zupełnie, jak i z czyjej głowy
Mogło wyjść podejrzenie naszej słodkiej zmowy,
Lecz nagle, gdy pod oknem byłem już u góry,
Ujrzałem niespodzianie jakieś dwie figury,
Które, kijem wyraźnie mierząc w moje ciemię,
Sprawiły, żem się potknął i upadł na ziemię;
A upadek ten (zresztą nie duży kawałek)
Oszczędził mi przynajmniej ze dwadzieścia pałek.
Tamci (wśród nich rogala mego też odgadłem)
Mniemali snać, iż przez nich ubity tak spadłem;
A że ból, w pierwszej chwili w istocie dotkliwy,
Sprawił, żem legł na miejscu zrazu jak nieżywy,
Ze mnie zatłukli na śmierć, uwierzyli święcie.
Wnet się w popłoch odmienia całe przedsięwzięcie:
Słyszę, wśród ciszy nocnej, jak tam gwałt się czyni,
Jeden drugiego gniewnie o tę sprawkę wini,
Wreszcie, bez światła, w lęku, ze ściśniętem gardłem,
Zeszli zmacać ostrożnie, czy naprawdę zmarłem.
Możesz zgadnąć, że, z ciemnej nocy korzystając,
Bez oddechum przycupnął, jak pod lasem zając.
Rzecz zbadawszy, umknęli z przestrachem niemałym,
A wraz ja, chcąc dać nura, też zmartwych powstałem.
Wtem Anusia, spłoszona również tą udaną
Śmiercią, przybiega ku mnie z trwogą niesłychaną;