sie, i czujnie strzygących uchem czy nie dosłyszą czegoś gorszącego. Jestto zresztą najzwyklejszym sposobem ubicia niewygodnego talentu, iż oskarża się go o „niemoralność“. Tym cenzorom musiała się niezbyt podobać owa parafraza nauk św. Grzegorza z Nazyansu, i „roztopiona smoła“ którą Arnolf straszy Anusię, i wreszcie niebezpieczny powiew apologji naturalnego instynktu idący od tej komedji.
Dodajmy — i bodaj czy to nie grało w tej kampanji najważniejszej roli — zawiści zawodowe: aktorów, konkurentów z Pałacu Burgundzkiego, też parę razy ukłutych przez Moliera a wściekłych o jego powodzenie; no i autorów, bądź pedantów, niezdolnych pogodzić się z tym swobodnym talentem, pląsającym śmiałą stopą wśród uświęconych prawideł, bądź poprostu zawistnych. Wreszcie, tryumf Moliera jest doraźnem zwycięstwem komedji nad tragedją: stąd, wśród tych co niechętnem patrzeli nań okiem, musiał się znaleźć najszlachetniejszy przedstawiciel owej tragedji, stary Corneille, już na schyłku, z bólem i zgorszeniem patrzący jak publiczność opuszcza jego starzejącą się Muzę, aby lecieć oklaskiwać „błazeństwa“ tego przybysza. Jeszcze bardziej nierad musiał być mały brat wielkiego pisarza, Tomasz Corneille, autor licznych tragedji i komedji heroicznych, cieszących się dotąd ogromnem powodzeniem: Molier zaczepił go w prost przejrzystą aluzją do zmiany nazwiska w Szkole żon[1], a teraz odmaluje go może potrosze w postaci Lyzidasa.
Szkoła żonstała się przedmiotem dyskusji we wszystkich salonach, mówiono o niej wszędzie, pisano. „Prasa“ wówczas była słabo rozwinięta; zastępowały ją broszury, pamflety, nawet utwory sceniczne: otóż,
- ↑ Zdaje się, że to już był odwet za jakieś lekceważące odezwanie.