Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/348

Ta strona została przepisana.

KLIMENA: I nie przyprawiło cię to o konwulsje, droga?
URANJA: Nie jestem tak delikatnego zdrowia, chwała Bogu. Zdaje mi się, że ta komedja raczej byłaby zdolna uleczyć kogoś, niż przyprawić o chorobę.
KLIMENA: Ach, Boże, co pani mówi? możeż taki sąd powstać w umyśle, posiadającym należycie ubezpieczoną hipotekę zdrowego rozsądku? Możnaż, jak pani czyni, bezkarnie kruszyć kopie z istotną prawdą? I, jeżeli chcemy być sprawiedliwi, istniejeż umysł tak zgłodniały ladajakiego błazeństwa, aby mógł sobie podobać w niedorzecznościach, któremi ta sztuka jest naszpikowana. Co do mnie, wyznaję, że nie mogłam się dosmakować ani jednego ziarnka soli w tem wszystkiem. Owe bociany wydały mi się szczytem złego smaku; ciastko ze śmietaną przyprawiło mnie o mdłości, a już przy zupie, myślałam że dostanę wymiotów.
ELIZA: Mój Boże, jak to wszystko jest wykwintnie powiedziane! Zdawało mi się, że to wcale dobra sztuka, ale wymowa pani jest tak przekonywująca, umie przedstawić każdą rzecz w sposób tak powabny, że, wbrew własnym uprzedzeniom, trzeba się wkońcu przychylić do twego zdania.
URANJA: Co do mnie, nie jestem taka ustępliwa; jeśli mam mówić szczerze, uważam tę komedję za jedną z najzabawniejszych, jakie wyszły z pod pióra jej autora.
KLIMENA: Ach, męki przechodzę, doprawdy, słuchając takiego mniemania; nie uwierzy pani, jak mnie dotkliwie boli taka opaczność poglądu. Godziż się osobie o pewnym poziomie znajdować uciechę w sztuce, która obraża na każdym kroku wstydliwość i kala wyobraźnię?
ELIZA: Cóż za śliczne sposoby wysłowienia się! Doprawdy, na polu krytyki nielada z pani szermierz,