Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/366

Ta strona została przepisana.

starczy iść za popędem wyobraźni, która odrywa się od ziemi i nieraz zaniedbuje prawdę, byle osiągnąć nadzwyczajność. Ale gdy pan maluje ludzi, musisz malować ich podług natury. Każdy żąda, aby portrety były podobne, i chybiłeś zupełnie celu, jeśli nie zdołasz przywieść nam na pamięć osób które wszyscy znamy. Jednem słowem, w sztukach poważnych, aby nie spotkać się z naganą, wystarczy mówić rzeczy dorzeczne i dobrze napisane; w owym drugim natomiast rodzaju, to jeszcze nie wystarczy: trzeba umieć żartować; a to jest nielada przedsięwzięcie pobudzić do śmiechu godnych ludzi.
KLlMENA: Sądzę, że i ja mam praw o zaliczyć się do tych ludzi, a mimo to, nie znalazłam ani słowa do śmiechu w tem, com dziś widziała.
MARKIZ: Na honor! ani ja.
DORANT: Co do ciebie, markizie, zupełnie się nie dziwię: kalamburów tam przecie nie było.
LIZYDAS: Daję słowo, panie kawalerze, to, co tam się słyszy, nie o wiele więcej warte; koncepty wydają mi się dość płaskie.
DORANT: Na dworze nie spotkały się z takiem mniemaniem.
LIZYDAS: Och, na dworze!
DORANT: Dokończ, panie Lizydasie. Widzę dobrze, chcesz powiedzieć, że dwór nie zna się na tych rzeczach; to wasza zwykła ucieczka, panowie autorzy, aby, w niepowodzeniu które spotka wasze dzieła, pomstować na niesprawiedliwość epoki i nieokrzesanie dworu. Przyjm pan, jeśli łaska, moje zapewnienie, że dworscy bywalcy mają oczy wcale niegorsze od innych. Smak i rozum może równie dobrze mieście się przy weneckich koronkach i piórach, jak przy skąpej peruczce i gładkim rabaciku. Sąd dworu jest ostateczną próbą wszystkich waszych komedyj; Jego smak powinno się śledzić, aby trafić