Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/373

Ta strona została przepisana.

ELIZA: Żadne dowodzenie.
DORANT: Co się tyczy owych bocianów, komizm tego rysu leży tylko w odniesieniu do Arnolfa. Autor nie umieścił go jako coś co samo przez się ma stanowić dowcip, ale jako szczegół charakteryzujący człowieka. Maluje się w nim tem więcej niedorzeczność Arnolfa, iż pospolite głupstwo powiedziane przez Anusię przedstawia jako rzecz najbardziej uroczą pod słońcem i cieszy się nią z całego serca.
MARKIZ: Licha odpowiedź.
KLIMENA: To nam wcale nie wystarcza.
ELIZA: To nic nie tłómaczy.
DORANT: Co do pieniędzy które daje tak ochoczo, to, pozatem że list najlepszego przyjaciela jest zupełnie wystarczającą poręką, nie jest przecież wcale niemożebnem, aby dany osobnik był śmieszną figurą w pewnym kierunku, a zupełnie przyzwoitym człowiekiem w innych. Co zaś do sceny Grzeli i Agatki, która niektórym wydała się mdłą i przydługą, nie ulega wątpliwości, że nie znajduje się ona bez przyczyny. Tak samo jak Arnolf w czasie podróży pada ofiarą świętej naiwności swej wychowanicy, tak samo, za powrotem, musi wyczekiwać pod drzwiami z powodu głupoty służących, aby we wszystkiem poniósł karę w tych właśnie rzeczach, w których pokładał całą pewność swoich ostrożności i zabiegów.
MARKIZ: Wszystko liche argumenty.
KLIMENA: To niczego nie dowodzi.
ELIZA: Litość słuchać, doprawdy.
DORANT: Co do rozprawki moralnej, którą pan nazywasz kazaniem, faktem jest, iż słyszały ją osoby prawdziwie nabożne i nie znalazły zgoła aby się w niej mieściła jakakolwiek obraza; a słowa o piekle i o smole dosyć są chyba usprawiedliwione zaślepieniem Arnolfa i naiwnością tej do której mówi.