Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/374

Ta strona została przepisana.

Co zaś do wybuchu miłosnego w piątym akcie, któremu zarzucają że jest zbyt przesadzony i nadto komiczny, pytam się, czy to nie jest prawdziwa satyra na zakochanych i czy najrozsądniejsi, najpoważniejsi ludzie w podobnem położeniu nie czynią rzeczy...
MARKIZ: Na honor, kawalerze, wolałbyś już cicho siedzieć.
DORANT: Dobrze. Ale twierdzą, że, gdybyśmy mogli oglądać sami siebie, kiedy jesteśmy szczerze zakochani...
MARKIZ: Nawet nie słucham co mówisz.
DORANT: Słuchaj nie słuchaj, jak ci się podoba. Któż zatem, w uniesieniu miłości...
MARKIZ: La, la, la, la, lari, la, la, la, la, la. Śpiewa.
DORANT: Cóż to!
MARKIZ: La, la, la, la, lari, la, la, la, la.
DORANT: Nie wiem czy...
MARKIZ: La, la, la, la, lari, la, la, la, la.
DORANT: Zdaje mi się, że...
MARKIZ: La, la, la, la, lari, la, la, la, la.
URANJA: Jak uważam, dyskusja przybiera obrót dość zabawny. Myślę, że możnaby z niej doskonale ułożyć małą komedyjkę, któraby wyglądała wcale nieźle jako dodatek do Szkoły żon.
DORANT: Myśl bardzo szczęśliwa.
MARKIZ: Na honor! kawalerze, grałbyś w niej nie najzaszczytniejszą rolę.
DORANT: Masz słuszność, markizie.
KLIMENA: Co do mnie, pragnęłabym aby ta myśl mogła się urzeczywistnić, byleby rzeczy przedstawiono jak się działy.
ELIZA: Z całego serca gotowam służyć mą skromną osobą.
LIZYDAS: I ja nie uchyliłbym się, sądzę.
URANJA: Skoro więc każdy byłby zadowolony ze swej roli, zanotuj, kawalerze, wszystko i oddaj panu