Molierowi, którego znasz osobiście, aby złożył z tego komedyjkę.
KLIMENA: Wątpię czyby miał ochotę; nie obróciłaby się z pewnością na jego chwałę.
URANJA: Owszem, owszem; znam jego naturę: niewiele dba że wygadują na jego sztuki, byle teatr był pełny.
DORANT: Dobrze; ale jakież mógłby dać temu rozwiązanie? Bo, ostatecznie, nie może się tu rzecz kończyć małżeństwem, ani żadnem nadzwyczajnem poznaniem; nie mam pojęcia, w jaki sposób możnaby rozwikłać dysputę.
URANJA: Trzebaby wymyślić jakieś zdarzenie.
GALOPIN: Proszę pani, dano do stołu.
DORANT: O! otóż mamy rozwiązanie któregośmy szukali: trudno, w istocie, znaleźć coś naturalniejszego. Będzie się toczyć zacięte boje z jednej i z drugiej strony tak jak myśmy to czynili, przyczem, oczywiście, nikt nie uzna się pobitym; wkońcu, zjawi się lokajczyk, by oznajmić że dano do stołu; wszyscy wstaną z krzeseł i pójdą wesoło wieczerzać.
URANJA: Doprawdy, nie może być lepszego zakończenia sztuki i sądzę abyśmy zostali przy tem.