MOLIER: Mój Boże, tosamo pani mówiłaś, kiedy ci dałem rolę w Krytyce szkoły żon, a przecież wywiązałaś się doskonale i cała publiczność się zgodziła, że nie można było wierniej jej oddać. Wierzaj mi, i dziś będzie tak samo; zagrasz lepiej, niżsama przypuszczasz.
PANNA DU PARC: To byłoby doprawdy szczególne! Wszak pod słońcem niema osoby mniej z natury mizdrzącej się odemnie.
MOLIER: To prawda; toteż tem lepiej możesz uwydatnić że jesteś świetną aktorką, gdy dobrze odegrasz osobistość zgoła sprzeczną z twojem usposobieniem. Starajcież się więc wszyscy wejść w charakter ról, i wyobrazić sobie, że istotnie jesteście tymi, których macie przedstawiać.
Pan masz być poetą; powinieneś tedy dobrze wżyć się w tę postać; zaznaczyć ten smaczek pedanterji, który przylgnął doń mimo całe obycie wielkiego świata, ten sentencjonalny ton głosu i dobitność wymowy, która kładzie nacisk na wszystkie sylaby i nie uchybi w żadnej zgłosce wymaganiom ortografji.
Co do pana, masz grać światłego i rozumnego bywalca ze dworu, tak jak to już czyniłeś w Krytyce szkoły żon; to znaczy, żeś powinien przybrać postawę umiarkowaną, naturalny głos i gestykulować najskromniej jak tylko potrafisz.
Tobie, La Grange, nie mam nic do powiedzenia.
Pani znowu przedstawiasz jedną z tych kobiet, co to, byle nie uprawiały miłostek, myślą, że wszystko inne jest im już dozwolone; kobiet, które, na każdym