Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/77

Ta strona została przepisana.

DONA ELWIRA:
Książe! okrutny książe!
DON GARCJA: Rzeknij, pani, słowo.
DONA ELWIRA:
Ządasz zatem, by dobroć ma niewyczerpana
Zniewagę po zniewadze cierpiała od pana?
DON GARCJA:
Nie może być zniewagą co z miłości płynie,
I prawo do odpustu tkwi już w samej winie.
DONA ELWIRA:
Nie, takiego szaleństwa miłość nie tłómaczy.
DON GARCJA:
Cała jej siła w takich wybuchach się znaczy;
I, im szczerszą jest miłość, tem trudniej się zbroi...
DONA ELWIRA:
Przestań, książe, wart jesteś nienawiści mojej.
DON GARCJA:
Nienawidzisz mnie, pani?
DONA ELWIRA: Chciałabym najszczerzej,
Ale drżę, że nie w mojej już mocy to leży,
I że gniew mój, o który ten występek woła,
Tak daleko mej pomsty posunąć nie zdoła.
DON GARCJA:
Niech więc się gniewu twego poszepty ukoją.
Skorom śmiercią jest gotów zmazać zbrodnię swoją;
Wydaj wyrok, a zgon mój wraz będziesz oglądać.
DONA ELWIRA:
Nie mogąc znienawidzić, możnaż śmierci żądać?
DON GARCJA:
Ja jednak żyć nie mogę, pani, póki od niej
Nie uzyskam odpustu swojej ciężkiej zbrodni.
Osądź więc; wskaż mi śmierci lub zbawienia drogę.
DONA ELWIRA:
Niestety! wiesz zbyt dobrze, jak osądzić mogę.
Czyż można słabość swoją zdradzić oczywiściej,
Jak rzec, iż się niezdolną jest do nienawiści?