Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/97

Ta strona została przepisana.

To snać niebiosy same zbyt wyraźnym głosem
Wróżyły to, co dzisiaj stało się mym losem.
DON ALWAR:
Coś ujrzał, panie, co cię tak srodze porusza?
DON GARCJA:
Coś, czego nie jest zdolną pojąc moja dusza;
Żadna przyrody wściekłość, żaden wybryk losu
Nie mogłyby mi zadać tak strasznego ciosu.
Skończone... los mój cały... wiara moja... prysły.
DON ALWAR:
Panie, staraj się zebrać choć na chwilę zmysły.
DON GARCJA:
Widziałem... Boże!
DON ALWAR:
Panie!... silę się daremnie...
DON GARCJA:
Ja tego nie przeżyję; dech zamiera we mnie.
DON ALWAR:
Lecz cóż mogło...
DON GARCJA:
Ha! pytasz?... To już cios ostatni,
Jestem złamany; zginąć mi przyjdzie w tej matni:
Mężczyzna... nim wymówię, serce z bólu skona!
Mężczyznę... tam... Elwira tuliła w ramiona!
DON ALWAR:
Panie, cnota księżniczki cień myśli zbyt śmiałej...
DON GARCJA:
Ha! nie przecz temu, na co me oczy patrzały,
Don Alwarze: zniweczyć wszak niema sposobu
Widoku, co mnie będzie ścigał aż do grobu.
DON ALWAR:
Panie, zdarza się czasem, iż prawdy ni cienia
Niema w tem, co nam zmysłów stręczą urojenia,
Uwierzyć, by ta dusza, cnoty niepośledniej,
Mogła się...