Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom III.djvu/35

Ta strona została przepisana.

ALKANTOR: Przychodzisz podpisać kontrakt.
SGANAREL: Chciej mi pan darować...
ALKANTOR: Wierz mi, czekam nato nie mniej niecierpliwie od pana.
SGANAREL: Przychodzę w innej sprawie.
ALKANTOR: Kazałem przygotować wszystko co potrzebne do uroczystości.
SGANAREL: Nie o to chodzi.
ALKANTOR: Muzyka zamówiona, uczta gotowa, a córka wystrojona na twe przyjęcie.
SGANAREL: Nie poto przychodzę.
ALKANTOR: Słowem, za chwilę stanie się zadość twym życzeniom, i nic nie zdoła opóźnić waszego szczęścia.
SGANAREL: Mój Boże, kiedy tu o co innego idzie.
ALKANTOR: Proszę cię, wejdź, mój zięciu.
SGANAREL: Mam panu słóweczko powiedzieć.
ALKANTOR: Ach, mój Boże, nie róbmy ceremonji, wejdź prędko, jeśli łaska.
SGANAREL: Ależ nie, powiadam, chcę z panem przedtem pomówić.
ALKANTOR: Masz mi co do powiedzenia?
SGANAREL: Właśnie.
ALKANTOR: Cóż takiego?
SGANAREL: Mości Alkantorze, prosiłem pana o rękę córki i pan mi ją przyrzekłeś, ale dziś zaczy­nam przypuszczać, że jestem może cokolwieczek za stary, i wogóle uważam że zupełnie się dla niej nie nadaję.
ALKANTOR: Ależ co znowu! córce podobasz się właśnie tak jak jesteś; pewien jestem, że będzie z tobą najszczęśliwsza.
SGANAREL: Wcale nie. Podlegam niekiedy strasz­liwym dziwactwom ; miałaby zbyt wiele utrapienia, znosząc moje humory.