nik, człowiek, umierający przed czasem dla jakiejś szerszej sprawy, nie zasługują według Spencera na tytuł moralnych, gdyż nie pamiętają o utrzymaniu i pomnażaniu własnego życia. Szaleńcy to, ludzie zwaryowani, nie mający wyobrażenia o zasadach etyki „niezawisłej“.
Do tak filisterskiego określenia dobra musiał dojśc myśliciel, który zepchnął człowieka ze stanowiska, zajmowanego przez niego od początku cywilizacyi. W nauce, która nazywa jedynem zadaniem ludzkości mechaniczne przystosowywanie się, dokonywające się samo przez się, nie może być oczywiście mowy o wyższych celach i o szlachetnem pojmowaniu obowiązku. Wszelkie porywy niesamolubne, wszelkie zachwyty, zapały, ofiary i poświęcenia muszą się wydać zwolennikowi spencerowskiej teoryi rozwoju prostemi zboczeniami umysłu, a niezewnętrzne i niełączne czynności dziełami niemądrego.
Chwieje się też Spencer i słania, ilekroć przekracza miedzę fizyologii, a wchodzi do podziemi wewnętrznych pobudek postępków etycznych. Obowiązek np., który nazywa „samodozorem“, „powagą nakazującą“, „pierwiastkiem przymusu“ itd. tłumaczy w sposób następujący: Duch i wola człowieka powstały z prostych pobudek i poruszeń drogą składania i kombinacyi. Później rozwinięte formy tego procesu (uczucia wyższe) są oczywiście więcej złożone, ogólniejsze i posiadają wyższą powagę, jako przewodniki, odczuć niższych i wcześniej powstałych. Już niższe jestestestwa[1] rządzą się w ten sposób całym „splotem uczuć“, które tej są natury, że ogólna pomyślność zależy od pewnego poddania niższych uczuć wyższym. Do tego zaś podporządkowywania czyli panowania nad sobą dochodzą
- ↑ Błąd w druku; powinno być – jestestwa.