Strona:Moralność naukowa 043.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

wszechświata, bujającym w nieskończoności: Comte Littré i in. milczeli znacząco, gdy zbliżali się do tajemnicy tajemnic; Spencer bąkał niewyraźnie o „niepoznawalnej“, Klaudyusz Bernard gniewał się na nieprzyjemne „le pourquoi des choses“; materyaliści niemieccy przeczą wprost.
Któryż z tych mędrców powiedział prawdę?
Dodawszy do pozytywistów i ewolucyonistów jeszcze spirytualistów francuskich (Ravaisson, Franck, Janet, Caro, Jules Simon i in.) i pesymistów niemieckich (Schopenhauer, Hartmann), posiadamy obecnie dwadzieścia kilka różnych moralności.
Kogóż należy słuchać, aby być — wyrażając się po staroświecku — człowiekiem dobrym i uczciwym, albo, posługując się modnym żargonem — dostosować się do potrzeb rozwoju?
Zamiast jednego kodeksu moralnego, wyrytego w sercu człowieka od pierwszej chwili jego istnienia, a rozwiniętego przez wysiłki i tęsknoty całej ludzkości cywilizowanej, obmyślili uczeni niezawiśli aż dwadzieścia kilka etyk, z których żadna nie przekonywa.
Ernest Renan, żongler filozoficzny XIX stulecia, zawołał w chwili zapomnienia, w mowie, wygłoszonej w Akademii francuskiej dnia 4-go sierpnia 1881 roku:
— Mówicie o źródle cnoty? Ależ panowie, nikt z nas o niem nic nie wie, albo raczej wiemy wszyscy tylko to, że każdy z nas odnajduje we własnem sercu. Pomiędzy dwudziestoma teoryami o obowiązku, nie wytrzymuje ani jedna krytyki. Istota cnoty polega na tem, że człowiek cnotliwy nie zdaje sobie sprawy, dlaczego dobrze postępuje. Bohater, zastanowiwszy się po