Strona:My, dzieci sieci - wokół manifestu.pdf/32

Ta strona została uwierzytelniona.
PAWEŁ KOZIOŁ
Sieć, w którą każdy łapie swoją Mongolię
1.

Nie wiedziałem, jak zacząć ten tekst, aż do momentu, kiedy parę dni temu dostałem przez czat Facebooka następującą wiadomość, a właściwie to nawet miniaturowy esej:

Cześć, chciałam Ci tylko powiedzieć, że właśnie sobie uświadomiłam, że komputery tak strasznie zepsuły mi dystans i perspektywę, że jak wstukałam w Google: „Mongolia” i chciałam mieć ją dalej od siebie, to zamiast wstać i odejść, zaczęłam szukać kombinacji klawiszy, która mi to wszystko oddali, która mi to wszystko pomniejszy. Taki trochę zwrot w historii ludzkości, myślę. Nie muszę się ruszać, żeby oddalać rzeczy, ale trudno się przybliża, bo wyskakują piksele, tak że przyglądanie się uważne obrazkom też jest trudne.

Ola — bo tak się nazywa autorka wiadomości, która na potrzeby tego tekstu właśnie Olą bez nicka i nazwiska zdecydowała się pozostać — pozornie wpisuje się w katastroficzną bajkę o złej technologii, która zniekształca nam obraz świata i każe poszukiwać skrótów zarówno na klawiaturze, jak i w percepcji, powodując przy tym, że łatwiej wyobrazić sobie oddalenie się od jakiejś treści niż do niej przybliżenie. Ale to całkiem nie tak. Po pierwsze chęć, by Mongolię, czy też dowolną treść, utrzymać dalej od siebie, jest niewątpliwą zdobyczą kulturową. Dawniej Mongolia albo była za daleko, aby w ogóle umożliwiać takie kulturowe fanaberie, lub dla odmiany podchodziła za blisko, jak w roku 1241, gdy nie istniała opcja, by ją oddalić. Stanów pośrednich było rozpaczliwie niewiele.
Po drugie, Ola z filtrowania informacji pochodzących z sieci, a także z rekwizytu, jaki stanowi ikonka lupy z wrysowanym w nią plusem albo minusem, wyczarowała niezłą metaforę komunikacyjną i przesłała mi ją z pomocą tej samej sieci, której wpływ na umysły metafora miała diagnozować, a przy okazji umożliwiła mi rozpoczęcie tego artykułu słowami, które mi się zwyczajnie podobają. Po trzecie, cały przebieg wydarzeń — i tekst Oli, i zawarta w nim metafora, i łatwość komunikacji — pokazuje, z jaką gracją autorka tego minieseju porusza się w środowisku sieciowym.

2.

A mnie tej gracji brakuje. W związku z tym się jeszcze napinam, nie wiedząc nawet, czy to z powodów pokoleniowych, czy może geograficznych. One zresztą splatają się w osobliwy sposób, w którym ruch wstecz na osi czasu wywołuje mniej więcej takie same efekty, jak ruch po współrzędnych z GoogleMaps w stronę umownej Mongolii, czyli mówiąc po prostu na południowy wschód od Warszawy. Zresztą kierunek nie jest tu najważniejszy. Chodzi o jakikolwiek ruch oddalający od dowolnego lokalnego bądź mentalnego centrum.
Z powodów, które z roku na rok będą się stawać coraz bardziej nieoczywiste, ponieważ futurologia dotycząca Internetu zdobywa status coraz podobniejszy do tej, która by dotyczyła sieci drogowej czy kolejowej, czuję niejasne zobowiązanie, by generować tu jakieś hipotezy. Zakładam w nich, że z czasem ten efekt straci na znaczeniu, stając się tym, czym w kosmologii jest tak zwane promieniowanie reliktowe — niezbyt wyraźnym śladem nierównomierności występujących na pierwszym etapie rozwoju. Efekt już znika w tym sensie, że matka moja używa Googla stanowczo lepiej ode mnie, a dziadek w ciągu ostatnich dwóch lat życia zdążył przejść jeszcze drogę od niewiedzy, co to jest edytor tekstu, do stwierdzenia, że myszą pracuje się za wolno. Po tym musiałem mu pokazać skróty klawiaturowe, które docenił.
Podejrzewam też, że przyszła socjologia sieci zapewne zacznie zastanawiać się nad tym, jak czynniki pokoleniowe i geograficzne wpływały na rozwarstwienie kompetencji i jak

32My, dzieci sieci: wokół manifestu