Strona:My, dzieci sieci - wokół manifestu.pdf/40

Ta strona została uwierzytelniona.

Pozornie demonstracje w sprawie nowych regulacji dotyczących internetu, znane jako anty-ACTA, mogą tylko potwierdzać tezę. Tysiące młodych Polaków wyległo, pomimo mrozu, na ulice, aby wykrzyczeć niezgodę na zwiększenie kontroli nad przestrzenią internetową. Głośno domagali się prawa do wolności w sieci i nieingerowania w tą przestrzeń przez czynniki rządowe albo korporacyjne. Wydawałoby się, że nic, tylko się cieszyć. Oto rzesze podpiętych pod „dysk” walczą w imię wspólnotowej świadomości, niezależnej od pieniędzy czy hierarchii. Mogliśmy potem zobaczyć, jak na węgierskich czy niemieckich demonstracjach zainspirowanych masowymi polskimi protestami skandowane są niektóre hasła po polsku, jakby w podziękowaniu za zwrócenie uwagi przez Polaków na problem wprowadzania wirtualnej cenzury po cichu. Wszak regulacje, o których mowa, dotyczyły wszystkich krajów Unii Europejskiej. I tu dochodzimy do zasadniczej kwestii — czy ktoś, kto krzyczał: „Nie dla ACTA”, może być z automatu traktowany jak zwolennik nieskrępowanej wolności wypowiedzi i dostępu do informacji, jak to chciało widzieć wielu komentatorów?
Należy raczej stwierdzić, że jest to przykład myślenia życzeniowego, podobnie jak przekonanie Czerskiego, że ludzie wychowani na powszechnym dostępie do internetu cenią sobie ten dostęp jako kanał umożliwiający uczestnictwo na przykład w kulturze i że to wszystko przekłada się mimochodem jeszcze na wiarę w prawdziwą demokrację, o „jakiej nie śniło się publicystom” starszej daty. Dlaczego trudno podzielać ten hurraoptymizm, mimo zgody na wspólnotowość? Ano dlatego, że nic nie wskazuje na to, żeby młodzi ludzie cenili sobie jakoś szczególnie mocniej takie wartości, jak wolność i demokrację, niż starsze pokolenia. Faktycznie, pewne rozwiązania technologiczne są dla nich oczywiste i lepiej się w nich obracają. Proste: bo w nich dojrzewali i bez nich świat staje się coraz bardziej niemożliwy. It’s the end of the world as we know it — and I feel fine[1], ponieważ nie muszę wysyłać listów na poczcie i czekać tygodniami na odpowiedź, tylko wchodzę na Skype’a i konwersuję, kiedy chcę. Szybkość i niezawodność, brzmi jak idealny slogan. Ale czy reklamować on może poczucie wolności?
Rozwój technologii sprzyja, ale nie przekłada się automatycznie na wyznawane poglądy czy deklarowane wartości. Jeżeli już mowa o demonstracjach ACTA, to organizowali je w niektórych miastach (na przykład w Łodzi) przedstawiciele skrajnie prawicowych formacji politycznych w rodzaju Obozu Narodowo-Radykalnego. Liderzy tej organizacji nie kryją nienawiści do demokracji i otwarcie deklarują chęć zastąpienia obecnego ustroju narodową dyktaturą. Organizowali demonstracje przeciw ACTA głównie dlatego, że szczerze gardzą obecną ekipą rządową z premierem na czele, a poza tym internet stał się dla nich doskonałych polem do własnej propagandy. Gdy na warszawskiej demonstracji pod Pałacem Prezydenckim pojawił się Janusz Palikot, znienawidzony przez narodowych radykałów za swoje poglądy w kwestiach obyczajowych, został szybko otoczony, a potem nawet uderzony w twarz przez działacza Młodzieży Wszechpolskiej. Pochwalił się potem tym wyczynem swego kolegi na jednym z prawicowych portali prezes tej organizacji Robert Winnicki. Jak wolność w wyrażaniu poglądów, to na całego.
O tym, że internet może być miejscem do szerzenia wszelkich poglądów, w tym tych zupełnie przeciwnych wolnościowym, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Ilość agresywnych komentarzy jest wprost proporcjonalna do stopnia frustracji ich autorów i wpisuje się w stosunkowo nowe zjawisko zwane cyberprzemocą. W skrajnych przypadkach możemy mówić nawet o linczu internetowym. Głośna była sprawa pielęgniarki opiekującej się brytyjską księżną Kate. Po tym, jak dała się podejść parze radiowych dziennikarzy podszywających się pod rodzinę królewską, nie wytrzymała ciśnienia i fali złośliwych komentarzy w internecie. Znaleziono ją martwą w jej domu. Wszystko wskazuje, że popełniła samobójstwo. W tym momencie ostrze internetowych haterów natychmiast zwróciło się przeciwko dziennikarzom i ich redakcji. Ktoś musi być winny.

Wracając do krajowego podwórka, niestety nie ma przesłanek, aby uważać, że zwiększający się z każdym rokiem dostęp do internetu wzmacniał tendencje prodemokratyczne czy też wolnościowe. Na naszych oczach możemy obserwować swoisty przechył na prawo wśród młodych ludzi, czego najlepszym przykładem jest porównanie frekwencji na

  1. Ang.: To koniec świata takiego, jaki znamy — i czuję się z tym dobrze. (Tytuł piosenki amerykańskiej grupy rockowej R.E.M. z 1987 r.) Red. WL.
40My, dzieci sieci: wokół manifestu